Francuska wersja Dangerous Minds (Młodzi Gniewni). Tylko, że tu nie ma marines i gangsterów
gustujących w poezji, przygotujcie się na lądowanie w V Republice Rzeczywistości.
"Młodzi gniewni" to film tak infantylny (żeby nie napisać głupio-naiwny) i przewidywalny (bo zbudowany na utartych schematach), że aż kłuje w oczy. Stawianie w jednym szeregu tego amerykańskiego hitu dla zbuntowanych i niedojrzałych nastolatków i "Klasy" Canteta to ujma dla tego drugiego.
Różnice między tymi filmami przebiegają dokładnie wzdłuż granic między kinem europejskim, a amerykańskim, ale tematyka jest bardzo podobna, środowisko o kiepskich perspektywach itp.
"Klasa" również opowiada o zbuntowanych i niedojrzałych nastolatkach, a jej nieprzewidywalność może wynikać raczej z mniejszej wiedzy dot. relacji społecznych we Francji w stosunku do tych znanych z USA, niż jakiegoś niezwykłego kunsztu reżyserskiego.
Raczej wtedy, gdy widzowi brak elementarnej wiedzy w tym temacie i obycia z kinem europejskim. Mnie nie i dlatego pozostaję przy swoim - tematyka to jedno, a sposób jej przedstawienia to coś zupełnie innego. Siła "Klasy" tkwi w inteligentnych i ciekawych dialogach, "Młodych gniewnych" - w Michelle Pfeiffer i ścieżce dźwiękowej. Pierwszy obraz odwołuje się do inteligencji widza, drugi gra na jego emocjach, czyli bazuje na najbardziej podstawowym poziomie. Dlatego też porównywanie ich, to jak stawianie w jednym szeregu jazzowego kawałka i hitu z MTV.